piątek, 15 sierpnia 2014

Moje kalmie szerokolistne

Dziś chcę Państwu pokazać moją największą miłość - kalmie szerokolistne.

Około dziesięciu lat temu mój brat kupił dwa krzewy kalmii szerokolistnej odmiany Pink Charm. Ponieważ zostały one posadzone w zacisznym mało widocznym zakątku, rosły powoli, a pewnie też nie trafiłem do brata akurat w porze ich kwitnienia, więc zauważyłem je dopiero jakieś cztery lata temu. Widok kwitnących kalmii oszołomił mnie.

Pochodzą z Ameryki Północnej, gdzie rosną w lasach pod drzewami. Doskonale nadają się w miejsca cieniste i półcieniste. Tak jak rododendrony należą do rodziny wrzosowatych, mają zimozielone liście i podobne wymagania stanowiskowe. Mogą się z nimi doskonale uzupełniać, a wcale im nie ustępują.

W odróżnieniu od rododendronów nie znajdziemy tu odmian o kwiatach fioletowych czy żółtych, a tylko białe, różowe, czerwone i ciemnoczerwone (prawie czarne). Pąki kwiatowe zawiązane już jesienią rozwijają się wiosną znacznie wolniej niż u rh, bo aż do czerwca, same w sobie stanowiąc ozdobę przez około miesiąc przed kwitnieniem. Kształt pąków również jest oryginalny, wyglądają jak małe chińskie lampioniki. Część odmian ma kwiaty z bardzo oryginalnymi deseniami, a ich róż i czerwień mają blask na żywo jeszcze większy niż u kuzynów. Pojedyńczy kwiat jest nieduży - średnica od 1 do 4 cm (odm. Bandeau), natomiast liczba pąków w pojedynczym kwiatostanie może sięgać nawet do dwustu (odm. Nani), tak że w okresie kwitnienia nawet na starszych okazach może nie być widać zupełnie zeszłorocznych liści i nowych przyrostów zasłoniętych przez kipiące kwiatostany. Kwitną w czerwcu po rododendronach, a przed hortensjami, więc zapewniają ciągłość kolorowego ogrodu.

Można je posadzić jako solitery lub w grupach, w tym przed rododendronami, jako wolniej rosnące i niższe, po dziesięciu latach mogą nie osiągać jeszcze metra wysokości, część odmian ma pokrój wyniosły, a część się pokłada rosnąc bardziej w poziomie. Kalmie zasłonią łysiejące dolne gałęzie wzniesionych odmian rododendronów. Raczej nie jest prawdą, że są trudne w uprawie czy chimeryczne. Jeżeli wybierzemy im stanowisko zaciszne, półcieniste, z kwaśną zdrenowaną glebą i zadbamy o podlewanie podczas upałów to nie powinny sprawiać kłopotów. Z obserwowanych na forach przykładów zmarznięcia lub zeschnięcia krzewów kalmii widać, że raczej posadzone zostały w słońcu na środku ogrodu i dopadła je zimą fizjologiczna susza lub przypaliło słońce, choć u mnie na jedenaście posadzonych w identycznych warunkach krzewów jeden zbrązowiał i usechł, ale to normalne, w granicach statystyki. Kalmie mogą rosnąć wg różnych źródeł w internecie nawet na pełnym słońcu i podobno obficiej kwitną, do tego mają wtedy jaśniejsze, bardziej wiosenne-seledynowe liście. Ale odradzam - klimat u nas ostrzejszy niż w ich środowisku naturalnym, słoneczna wietrzna pogoda w mroźny dzień zimą, jak i upalna letnia patelnia mogą wykończyć krzewy. Wg źródeł internetowych wcale też nie są wrażliwe na mróz, o ile nie rosną na słońcu i są chronione przed suszą fizjologiczną poprzez podlewane jesienią i zimą. Wg podawanych przez zagranicznych sprzedawców internetowych są bardziej odporne niż rododendrony, które w tej chwili uprawia się w całej Polsce. Podawana mrozoodporność kalmii szerokolistnych to między 27 a 35 stopni mrozu, a większości rododendronów - 20-25 stopni poniżej zera. Moje przeżyły na razie tylko jedną zimę, która była bardzo ciepła, ale miałem też z nimi przygodę, która pokazuje, że są raczej odporne, a mianowicie pod blokiem odbyła się wymiana łącza gazowego w środku zimy, kiedy akurat temperatura osiągnęła minus 15 stopni. Panowie robotnicy wykuli rowek szerokości pół metra i wykopali dwie kalmie, zostawili z bryłą na ziemi na ponad tydzień, po czym po robocie wkopali z powrotem. Obie kalmie przeżyły - jednej nic się nie stało, drugiej trochę zczerniały liście wiosną, ale odbiła.

Kalmie szerokolistne mają też piękne liście - zimozielone, lancetowate, lśniące jak u laurowiśni, na nowych przyrostach jasnozielone przez okres co najmniej dwóch miesięcy. Na stronach internetowych przestrzegają przed chorobami grzybowymi, w grę wchodzi m.in. plamistość liści. U mnie na dziesięć krzewów jeden w zeszłym roku dostał plam. Oberwałem połowę liści, nie używałem chemii, w tym roku problem nie występuje. Poza tym strach ma wielkie oczy, bo roślina porzuca liście z poprzednich sezonów, a proces ten wygląda trochę jak choroba. Rośliny dostają plam, żółkną i opadają. Nie rzutuje to na wygląd roślin, trzeba się przyjrzeć mocniej, ponieważ dotyczy to dolnych liści, zasłoniętych w dużej mierze przez nowe przyrosty. Ja też oglądałem każdą plamkę i żyłem w strachu, że kolekcja padnie. Dopiero w tym roku wykryłem na YouTube świetny materiał ze Stanów, skąd pochodzą, na temat fizjologii tych roślin, gdzie podają, że to normalny proces.

A teraz już o moich kalmiach. Niełatwo je znaleźć w sklepach, raczej odpadają markety, najlepiej szukać w dużych szkółkach i internecie. Jeżeli już są to jedna-dwie odmiany. Moje są jeszcze malutkie, posadziłem je w zeszłym roku, w większości jako kilkucentymetrowe patyczki, obecnie mają do 25-40 cm. Dwu-trzyletnie okazy kosztują nawet 30 pln, a też trudno jest je znaleźć. Odmiany, które mnie interesowały szukałem przez pół roku, a niektórych do dziś nie ma. Część była dostępna tylko internecie, gdzie spotkała mnie na początku niemiła niespodzianka: jeden z dwóch krzewów, które miały być odmiany Heart,s Desire o czerwonych kwiatach od razu po posadzeniu zakwitł i okazał się odmianą o bladoróżowych, prawie białych kwiatach.
Zgłosiłem się do sprzedawcy z reklamacją. Krzewy rosły w gruncie już do dwóch miesięcy, trudno było wykopać i odesłać, chciałem tylko zwrócić uwagę, że nie w porządku jest taka sprzedaż. Firma okazała się solidna, wycofano sprzedaż, podobno wina dostawcy, a ja dostałem kolejne dwie odmiany za darmo w ramach rekompensaty. Poniżej zdjęcia z zeszłego roku tego kwitnącego krzewu.





Obecnie krzew wygląda tak jak poniżej. Nie zakwitł w tym roku, ale wytwarza właśnie na szczytach pąki kwiatowe na przyszły rok. Słabo je tu widać, na zdjęciu najbardziej widoczny jest pęd kwiatowy na gałązce w lewym dolnym rogu.


 A tu drugi z tych krzewów, nie widzę na nim na razie pędów kwiatowych.


Dodam tylko, że oba krzewy byłyby większe, gdy nie moja głupota. W zeszłym roku oba krzewy "załatwiłem" brakiem pomyślunku. Młode gałązki są kruche, a ja przy tym kwitnącym krzewie podczas prac ogrodowych wbiłem za słabo łopatę w ziemię, łopata spadła na krzew i połamała dwa z trzech odgałęzień. Natomiast przy drugim krzewie wysypywałem korę i duży kawałek spadł na młodziutkie przyrosty, krzew w tym samym miejscu wypuścił ponownie, ale zajęło to następne dwa  miesiące. Dlatego warto otoczyć kalmie niskimi płotkami, żeby uchronić krzewy przed piłkami dzieci i łapami biegających beztrosko psów, jeśli macie takie towarzystwo.

A tu kolejne odmiany:

"Bandeau" - to wg mnie najpiękniejsza z kalmii, ma największe liście i najdłuższe przyrosty. Mimo że skwer jest między blokami mieszkalnymi i wydaje się miejscem jest zacisznym, to jednak równoległe bloki tworzą tunel powietrza. Pod wpływem silnego wiatru kalmia zaczęła się przechylać. Dlatego musiałem przycisnąć bryłę korzeniową kamieniem. Dopowiem tylko, że kalmie wspaniale się czują i wyglądają między dużymi głazami. Jeżeli ktoś ma takie warunki, wygląd będzie jeszcze wspanialszy.

Ponownie kupiona odmiana Heart's Desire. Krzewy kalmii wypuszczają nowe gałązki dwukrotnie w sezonie, podobnie jak rododendrony - wiosną bardziej równomiernie, a po raz drugi w lipcu-sierpniu, ale już nie na całej powierzchni.

Nie mogę znaleźć teraz nazwy, prawdopodobnie "Kaleidoscope"





I ostatnia odmiana "Minuet". Jest miniaturowa, ma piękne drobne, podłużne liście, które przypominają trochę "igiełki"

Jeśli chodzi o nawożenie, to kalmie wymagają podobnych nawozów jak rododendrony, ale dawki o połowę mniejsze wystarczą, nie lubią być przenawożone. Ponieważ są wrażliwe na zasolenie, które m.in. powodują nawozy mineralne, kupuję im od tego roku nawóz w typie osmocote - długo działające kuleczki na bazie guano. Ziemia na skwerze jest nieciekawa, ciężka, jakaś z pyłem, podejrzewam, że to wapno jeszcze z budowy bloku 30 lat temu i sól do odśnieżania. Dałem pod krzewy przed posadzeniem po pół worka ziemi do hortensji, podsypuję korą i podlewam twardą kranówką z dodatkiem pół łyżki siarczanu amonu, żeby związać wapno z wody, bo inną nie dysponuję. Natomiast staram się nie podlewać często, słońce na skwerze jest tylko 2 godziny dziennie, ziemia tak szybko nie wysycha, a chcę żeby rośliny były samodzielne, więc podlewam tylko jak upały trwają dłużej niż tydzień.  W tym roku maksymalnie 3 razy. Mimo tego rośliny pięknie rosną.

To wszystko na dziś, zapraszam ponownie. Będę Wam jeszcze pokazywał moje kalmie.

1 komentarz:

  1. Moja sąsiadka ma te kalmie i są przepiękne! Zapraszam na swojego bloga: www.kochamptaki.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń